|
Forum Sympatyków Janusza Korwin-Mikkego i innych zwolenników WOLNOŚCI
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Joker
Gość
|
Wysłany: Czw 12:43, 10 Sty 2008 Temat postu: Ekonomia rynku - moralna i skuteczna |
|
|
Pani Marzena Zawodzińska na łamach internetowej Jednodniówki narodowej popełniła artykuł, w którym stara się wykazać amoralność wolnego rynku w przeciwstawieniu do bliżej nieokreślonej, atoli rzekomo "chrześcijańskiej" wizji ekonomii – choć nie wiadomo czym dokładnie ma być postulowany przez Autorkę za Adamem Doboszyńskim "umiarkowany interwencjonizm o założeniach moralnych, a nie gospodarczych".
W niniejszej pracy obalamy tak moralne jak i ekonomiczne zarzuty wobec wolnego rynku, a na koniec demistyfikujemy koncepcję Doboszyńskiego, jako nie tak umiarkowanego znowu interwencjonizmu.
Błędem Pani Zawodzińskiej jest przywoływanie Smithowskiej koncepcji liberalnej jako odpowiednika dzisiejszych głoszonych tez liberalno-gospodarczych. Jeśli jednak już tak bardzo Jej zależy, to powinna sięgnąć do twórczości merkantylisty Cantillona. Twór ten powstał jako ewoluum bulionizmu: teorii mówiącej, że kto posiada więcej metali szlachetnych, ten jest bogatszy. Zawarł też główną myśl, że ludzie powinni wiecznie konkurować o ograniczone bogactwa świata. Smith sprzeciwiał się temu pisząc w swoim dziele, że z takiej potyczki zawsze musi być przegrany i zwycięzca. Dodając do tego nadmierne przywiązanie do idei podziału pracy zostaje tylko wykrzyknąć: Marks i jego teoria gospodarcza.
Dzisiejsza szkoła ekonomii liberalnej to Szkoła Austriacka. Jej największa podwalina "Zasady ekonomii" Carla Mengera winna być jedynym punktem zaczepienia dla Autorki a nie plagiatowa teoria Smitha.
Autorka artykułu (dla której leseferyzm to jest to samo co konserwatywny liberalizm) krytykuje dalej zwolenników wolnego rynku, za wyznawany przez nich pogląd, że "interes osobisty jest najważniejszy". Wpisuje się tym samym w szeroko rozpowszechnione w dzisiejszej mentalności i przyjmowane bez głębszej refleksji piętnowanie "egoizmu", przez który rozumie się nie tylko dawanie upustu własnym namiętnościom, bez rozumowego ich ograniczania i praktykowania tym samym cnoty, lecz samo skupienie na godziwie pojmowanym dobru własnym, a nawet samodoskonaleniu.
Czy jednak skupienie się na godziwie pojmowanym dobru własnym ( a w uczciwym, zdobytym na wolnym rynku zarobku nie ma niewątpliwie nic niegodziwego) jest czymś sprzecznym ze zdrowym rozsądkiem i klasyczną i katolicką filozofią, na którą powołuje się Autorka tekstu. Bynajmniej – jak pisze "Krzyżowiec XX wieku" i "tomista z przekonania" Plinio Correa de Oliveira:
Każdy człowiek stara się przede wszystkim o zaspokojenie potrzeb osobistych dzięki nieustającemu, instynktownemu impulsowi wewnętrznemu, niezmiernie silnemu i płodnemu. Gdy chodzi o samozachowanie, rozum ludzki walczy łatwiej przeciw swym ograniczeniom, wzmaga się jego bystrość i giętkość. Wola z większą łatwością zwycięża lenistwo i podejmuje z większą mocą usuwanie przeszkód i samą walkę.
Temu instynktowi, póki pozostaje w słusznych granicach, nie należy się sprzeciwiać. Wręcz przeciwnie: należy go poprzeć i wyzyskać jako cenny czynnik wzbogacenia i rozwoju, który w żaden sposób nie może być ujemnie kwalifikowany jako egoizm. Jest to miłość do samego siebie, która w myśl porządku naturalnego, powinna pozostawać poniżej miłości względem Stwórcy, a powyżej miłości bliźniego. Jeśli się obali tę prawdę, zostanie zniweczona zasada pomocniczości, przedstawiona w Encyklice "Mater et Magistra" jako fundamentalny element społecznej nauki Kościoła.
Także św. Pius X w encyklice "Notre Charge Apostolique" bardzo sceptycznie odnosi się koncepcji dysydentów z organizacji "Sillon", wedle których, jak pisze Ojciec Święty
Człowiecze serce, wyrwane z ciasnoty swych prywatnych spraw, podniesione ku sprawom swego zawodu i wyżej jeszcze ku sprawom swego narodu, a nawet całej ludzkości ... rozparte umiłowaniem wspólnego dobra, objęłoby wówczas wszystkich towarzyszy tej samej profesji, wszystkich rodaków i wszystkich ludzi.
Jak widać człowiek kierujący się tomistycznym ordo caritatis i zasadą pomocniczości powinien uznać interes własny za ważniejszy od interesu obcych; tym bardziej że w przeciwnym razie sprzeciwiałby się wszczepionemu w jego naturę przez Stwórcę instynktowi samozachowawczemu. To zaś co sprzeczne z naturą nie może być ani dobre ani skuteczne (gdyż natury na trwałe pokonać się nie da).
W efekcie najlepszą drogą, by ludzie mogli osiągnąć szczęście (to niedoskonałe, możliwe w doczesności) jest właściwe wyzyskanie instynktu samozachowawczego do poprawy w pierwszej kolejności własnej kondycji. I odwrotnie - jeśli wszyscy ludzie w danej wspólnocie nie dbaliby zgodnie z naturą najpierw o własny interes (pojmowany oczywiście właściwie – jako zgodny z dające szczęście cnotą), to ucierpiałby interes całego społeczeństwa i każdego jego członka z osobna.
Co innego miłość bliźniego, którą trudno zwykłemu człowiekowi obdarzać innych samemu będąc nieszczęśliwym choćby z powodu biedy; a co innego odwracający porządek miłości tzw. Altruizm, którego przedmiotem, jak pisał ojciec Bocheński "jest nieokreślone indywiduum, które mamy kochać dlatego właśnie, że JEST NAM OBCE, RÓŻNE OD NAS".
Zatem
mamy do czynienia z odwrotnością autentycznej miłości, którą kochamy zawsze konkretną osobę, a kochamy ją nie dlatego, że jest różna od nas, ale wręcz przeciwnie, dlatego że jest nam bliska i o tyle, o ile ma tożsamości z nami. (2)
O ile więc Xięga Mądrości mówi, że: Każde zwierzę miłuje sobie podobne, a każdy jest najbardziej podobny do samego siebie i na ogół do swych bliskich i przyjaciół, to współczesne doktryny kolektywistyczne odwracają ten naturalny porządek i zakazują nie tylko preferować, ale także swoją rodzinę i swój naród nad inne. Logiczną konsekwencją potępienia miłowania najpierw siebie (więc i dbania o swój godziwy "interes" bardziej niż o interes innych) jest potępienie preferencyjnej miłości na rzecz osób SOBIE podobnych – a więc członków rodziny i rodaków.
Ponieważ jednak Autorka artykułu zamieszcza go w nacjonalistycznym magazynie wątpię by uznawała, że Polak powinien kochać i troszczyć się o dobro Eskimosów w taki sam sposób jak o dobro rodaków. Należy więc uznać, że sama Sobie zaprzecza.
Dalej Autorka atakuje koncepcję wolnego handlu – uznając ją za wyraz klasowych dążeń bogatych Brytyjczyków (tezę tę głosili liberałowie angielscy, gdy Anglia była u szczytu potęgi gosp. i chciała zbywać swoje towary w krajach biednych).
Owszem nie zamierzam zaprzeczać – bardzo możliwe, że liberałowie angielscy kierowali się swoim dobrze pojętym interesem jako Brytyjczyków. Czy jednak ten interes był sprzeczny z interesem państw biedniejszych?
Rozumowe argumenty profesora Hansa Hoppego pokazują, że protekcjonizm nie jest jednak dobry dla żadnego kraju, a to z rozmaitych powodów:
a) Jeśli chronione przedsiębiorstwo A oferuje materiał produkcyjny - inni krajowi producenci muszą kupować ów materiał od przedsiębiorstwa A - zamiast np. nabyć go po niższej cenie od zagranicznego przedsiębiorca. zagranicy. W efekcie przedsiębiorstwo A zyskuje, ale inne krajowe firmy kupujące od niego materiał tracą. A w efekcie powoduje to bezrobocie - np. w USA gdy prezydent Bush wprowadził cła na stal więcej osób straciło pracę niż ją zyskało - gdyż ich firmy musiały kupować droższą (choć krajową) stal.
b) W przypadku gdy chronione przedsiębiorstwo produkuje produkt gotowy do spożycia np. papier ,nadal oznacza to, że ci którzy chcą używać papieru mają ograniczony wybór i muszą kupować papier od chronionego przedsiębiorstwa (który jest zapewne droższy niż w warunkach wolnej konkurencji). W efekcie nie mogą za zaoszczędzone pieniądze kupić innych wyrobów i wytworzyć miejsc pracy w innych miejscach.
c) Zakaz importu nałożony przez kraj X powoduje również,że importer nie zainwestuje zapewne pieniędzy w kraju X - przez co nie stworzy nowych miejsc pracy i nie ożywi gospodarki.
d) Takie wspieranie jednych kosztem drugich przez rząd jest świetną okazją do korupcji
e) A także może powodować resentyment grup nie-wspieranych (np tych co tracą pracę przez wspieranie przemysłu stalowego w USA) i tym samym burzyć jedność społeczną
f) Gdy kraj A nakłada cła na towary z kraju B, normalną odpowiedzią kraju B jest nałożenie ceł na towary z kraju A. W efekcie traci też eksport z kraju A. (3)
Hoppe ponadto sprowadza do absurdu poglądy protekcjonistów. Proponuje eksperyment myślowy i wyobrażenie sobie pojedynczej farmy Kowalskiego, na której pracuje Malinowski. Kowalski skłania Malinowskiego do przyjęcia polityki protekcjonistycznej - czyli nie – kupowania jakichkolwiek towarów spoza farmy. Czy w efekcie poziom życia dwóch panów skazanych na dostęp jedynie do owoców swojej pracy, a pozbawionych towarów "eksportowych" – a więc np. telewizji, komputerów, telefonów etc poprawi się czy pogorszy?
Oczywiście w przypadku praw protekcyjnych nałożonych przez duży kraj – z bardziej rozwiniętym podziałem pracy skutki będą mniej szkodliwe – ale obniżenie poziomu życia wynikłe z częściowej rezygnacji z korzystania z owoców podziału pracy będzie miało miejsce.
Także dane empiryczne pokazują, że wolny handel międzynarodowy pomaga w rozwoju krajów, bynajmniej nie należących do najbogatszych w czasach protekcjonistycznej polityki. Profesor Tomasz Woods pisze:
Rozważmy jednak przypadki Tajwanu i Korei Pd. gdzie w celu ochrony kosztochłonnego przemysłu krajowego przed konkurencją z zagranicy prowadzono politykę (...) rząd utrzymywał cła i podejmował inne działania wspierające przemysł krajowy. Dopiero gdy antycypując kres amerykańskiej pomocy w 1965r rząd tajwański zaczął odchodzić od tego rodzaju polityki rozpoczął się tajwański cud gospodarczy.
To samo miało miejsce w Korei Południowej.
Nic dziwnego,że w Tajwanie i Korei Pd eksport tak bardzo poszedł w górę, gdy zakończono politykę wypierania importu (1962-70r. export w Tajwanie wzrósł z 13,2% do 31,1%PNB,zaś w Korei Południowej z 5,2% do 15%) (4)
Natomiast jeśli chodzi o sprzedaż produktów jednoznacznie moralnie nagannych, jak pornografia to nic nie stoi na przeszkodzie, by ich sprzedaż została zakazana, co na ogół rozumieją gospodarczy liberałowie będący światopoglądowo konserwatystami.
Choć zakaz pornografii jest wskazany, należy uważać, by nie przenosić go np. na alkohol – mając na uwadze przykład amerykańskiej próby narzucenia prohibicji. Z resztą już św. Tomasz pisał, iż nie wszystko co sprzeczne z moralnością ma być zakazane przez prawo.
W dalszej części artykułu Autorka niestety posuwa się do demagogii w swoich atakach na "niewidzialną rękę rynku" powodującą rzekomo "uprzedmiotowienie człowieka". Otóż jest dokładnie odwrotnie – niewidzialna ręka rynku to poetycka przenośnia obrazująca summę indywidualnych decyzji konsumentów – więc ludzi.
Gdyby zwykli ludzie przestali kupować buty Nike’a to firma by upadła. Jej potęga zależy więc od suwerennych decyzji konsumentów – będących podmiotami i informujących firmy, które produkty mają produkować, a których nie. Natomiast w systemie interwencjonistycznym wola pojedynczego człowieka jest w dużej mierze deptana przez władzę, która nie liczy się z konkretnymi pragnieniami konsumentów.
Dalej Autorka wprawdzie zgadza się na istnienie i pewną rolę własności prywatnej (w przeciwnym razie jawnie i bezdyskusyjnie stawiałaby się poza myślą katolicką), jednakże nie bez prób oddziaływania na emocje twierdzi, że nie zawsze prywatyzacja jest dobrym rozwiązaniem. Jeżeli chodzi o to, że prywatyzacja może być (i była niewątpliwie w Polsce czego ideowi wolnorynkowcy nigdy nie kwestionują) nieuczciwa, gdyż służąca interesom określonych grup, nieuczciwa, chaotyczna etc wypada się tylko zgodzić z Autorką. Natomiast nie znaczy to, że uczciwie przeprowadzona prywatyzacja nie przyniosłaby, po przejściowych problemach długofalowego zysku dla gospodarki.
Autorka wyraża nadzieję,że kto powiedział, że prywatny przedsiębiorca zawsze będzie lepiej gospodarował od państwowego zarządcy? Jeśli jest uczciwym i odpowiedzialnym człowiekiem (są jeszcze tacy!) to tak samo zadba o własną firmę, jak i o państwową.
Po pierwsze pozwolę sobie zauważyć, że owa niebanalna nadzieja na bezinteresowność ludzką jest sprzeczna z negatywną, augustyńską koncepcją antropologiczną, na jaką Autorka powołuje się wkrótce później w celu… krytyki liberalizmu (5) Zatem obok zanotowania niekonsekwencji Autorki należy zauważyć, iż negatywna koncepcja antropologiczna, niezwykle podkreślana przez będących na ogół augustynnikami nieliberalnych konserwatystów, to miecz obosieczny – mogący służyć także dalece posuniętemu sceptycyzmowi wobec możności równej motywacji w zarządzaniu przedsiębiorstwem państwowym i własnym.
Po drugie – człowiek oczekujący roztropnego zarządzania własnością wspólną – jak implicite przyznaje Autorka musi bazować na nadziei, że jej zarządca będzie chętny do dbania o nie-swoje; w przypadku zaś własności prywatnej tego ryzyka nie ma.
Po trzecie wbudowany w naturę każdego (także uczciwego) człowieka instynkt samozachowawczy mobilizuje bardziej do dbania o należącą do nas samych własność, wprawdzie cnotliwy człowiek nie lekceważy własności wspólnej, jednak i u niego łatwiej jest wykorzystywać swe naturalne skłonności do dbania głównie "o swoje" niż je zwalczać. Generalnie zaś zyskuje na tym gospodarka całego kraju, a więc dobro wspólne. Św. Tomasz uważał, że
Dlatego, że KAŻDY człowiek więcej dba o to, co jego własne, niż o to, co wspólne dla wszystkich lub dla wielu, gdyż unikając pracy zostawia innym troskę o dobro wspólne, jak to się dzieje tam, gdzie służba jest bardzo liczna.
Zakonnicy żyjący w czasach odnowy trydenckiej byli przypuszczalnie bardziej cnotliwi niż przeciętni ludzie. A i o nich (auto)krytycznie pisał wybitny hiszpański neoscholastyk Juan de Mariana
Jesteśmy zbyt ekstrawaganccy. (…) Oczywiście, że jest to naturalne dla ludzi, że wydają znacznie więcej, kiedy zaopatrują się wspólnie, niż kiedy muszą uzyskać rzeczy tylko dla siebie. Ilość naszych wspólnych wydatków jest niewiarygodna. (6)
Jak pisze profesor Chaufen o poglądach innego myśliciela ze szkoły w Salamance
B. de Albornóz zaznaczył, że nawet księża pozwalali sobie na ekonomiczne nadużycia, kiedy ich dobra były utrzymywane raczej wspólnie niż indywidualnie. Kiedy rzeczy należą do księdza oszustwo jest mało prawdopodobne. (7)
Twierdzenie Autorki, że pewne instytucje mają służyć bezinteresowności "na przykład szkoła – ma ona kształcić uczniów, nie zarabiać na nich. Ma też uczyć bezinteresowności w zdobywaniu wiedzy, a tego zadania nie spełni, jeśli sama będzie "interesowna" jest w pewnym sensie słuszne, ale zupełnie nie usprawiedliwia istnienia państwowej szkoły. Rzecz jasna szkoła państwowa nie staje się bezinteresowna tylko dlatego, że nauczyciele dostają jako zapłatę pieniądze skonfiskowane podatnikom, zamiast wpłacone bezpośrednio przez rodziców.
Nauczyciele nie stają się wtedy mniej roszczeniowi i interesowni – tak samo pracują dla pieniędzy i w dodatku są gotowi przerywać lekcje by organizować strajki. Problemów tych mogłoby nie być, gdyby otrzymywali wyższe zarobki – a te z reguły są większe w sektorze prywatnym.
Dalej Autorka porusza problem dobra wspólnego i stwierdza, że państwo istnieje po to, by je realizować. To jest oczywiście teza filozofii klasycznej, z tym, że zamiast słowa "państwo" kojarzącego się z nowożytnym i opartym na nieznanej w średniowieczu koncepcji suwerenności władcy bardziej adekwatne byłoby określenie wspólnota polityczna. Zaakceptowanie faktu, że wspólnota polityczna istnieje w celu zapewnienia dobra wspólnego poparta nader licznymi cytatami nie implikuje jednak "umiarkowanego interwencjonizmu" jako najlepszego systemu gospodarczego.
Współcześni interwencjoniści powołujący się na św. Tomasza zdają się zapominać, że w Jego czasach nie istniało coś takiego jak państwo zapewniające rzekomo "bezpłatną" edukację, nie istniała rzekomo "bezpłatna" służba zdrowia, mowy nie było o przymusowym państwowym systemie ubezpieczeń społecznych, "państwo" nie ingerowało w tysiące rzeczy, jakimi zajmuje się dziś. Wybitny historyk Paweł Jasienica twierdził wręcz, że nasze najbardziej liberalne demokracje wydałyby się ludziom żyjącym przed 1789r. nieznośnymi tyraniami, a podobnie i francuski socjolog Tocqueville uważał, iż rewolucja francuska, która stworzyła podwaliny nowoczesnego państwa była zamachem na ciała pośredniczące między poddanym a władcą i wbrew swym hasłom raczej ograniczyła niż zwiększyła wolność.
W średniowieczu panował naturalny porządek, ze znaczną rolą Kościoła katolickiego i monarchą jako ostatecznym arbitrem. Ten wolnościowy stan rzeczy nie przeszkadzał najwybitniejszemu filozofowi chrześcijaństwa – nie są w każdym razie znane żadne pisma św. Tomasza w których domagałby się zwiększenia zakresu interwencjonizmu monarszego. Akwinata nie uważał zatem braku interwencjonizmu za stan rzeczy sprzeczny z dobrem wspólnym, do którego realizacji ludzie tworzą wspólnotę polityczną.
Interwencjonizm polega na ogół na redystrybucji majątku od jednych obywateli do drugich, na nadawaniu przywilejów poszczególnym gałęziom gospodarki, na nakładaniu ceł z korzyścią partykularną dla jednych producentów ale ze stratą dla konsumentów. Nie realizuje więc dobra wspólnego, lecz dobro partykularne, nawet jeśli w arbitralny sposób określa, że np. bezrobotnemu bardziej jest potrzebny dany pieniądz niż opodatkowanemu pracującemu (który może np. być ojcem rodziny).
Władza przez interwencje w gospodarkę chcąc nie chcąc realizuje więc interesy poszczególnych grup, tworzą zatem podziały będące źródłem niechęci – podczas gdy jak mówi filozofia klasyczna wspólnota polityczna ma służyć jedności i przyjaźni jej członków. Wyjątkiem jest tu akceptowane przez większość konserwatywnych liberałów restrykcje wobec towarów sprzyjających jednoznacznie niemoralności (np. pornografii).
Jeśli chodzi o problem rozbijania rodziny przez liberalizm gospodarczy i podany w artykule przykład Stanów Zjednoczonych, to równie dobrze można podać kontrprzykłady. Szwecja względem przyrostu naturalnego obecnie jest na 160 miejscu na 195 krajów. Przykładowo USA odwieczny wróg przeciwników wolnego rynku są na 125 miejscu, jedna z najbardziej wolnych gospodarek - Singapur na 35. (
Większym dla rodziny zagrożeniem, niż konieczność mobilności panująca na wolnym rynku jest przejmowanie przez opiekuńcze państwo funkcji rodziny. Nie trzeba być geniuszem, by zrozumieć, iż przejmowanie przez państwo roli rodziny doprowadza do spadku jej użyteczności, a w konsekwencji do jej erozji. Gdy państwo gwarantuje wypłacanie emerytur - dzieci i wnuki przestają być uważane za potrzebne z uwagi na konieczność zabezpieczenia na starość.
Publiczne domy starców powodują, że rodziny czują się zwolnione z konieczności opieki nad starszym pokoleniem. Jeśli państwo przymusowo zabiera dzieci do państwowej szkoły w celu wtłaczania w niej "jedynie słusznych" programów do głów młodych obywateli osłabia to władzę rodzicielską i może zmniejszyć więź międzypokoleniową. Podobnie zasiłki dla bezrobotnych sprawiają, że ojcowie rodzin przestają się czuć odpowiedzialni za zapewnienie środków do bytu. Szczególnie szkodzi to rodzinom z marginesu, np. amerykańskim Murzynom, o czym pisze np. A Giddens w "Bogactwie i ubóstwie".
W Szwecji, gdzie w drugiej połowie XIX i na początku XX wprowadzono państwowe szkolnictwo, emerytury, a także regulacje pracy dzieci sięgające gospodarstw domowych anty-rodzinne skutki były niezwykle znaczące:
Począwszy od końca XIX wieku, płodność Szwedów spadała i w 1935 Szwecja osiągnęła najniższy na świecie poziom przyrostu naturalnego, nawet poniżej poziomu zapewniającego wymianę pokoleń. (9)
Niepokojące jest też uzurpowanie sobie przez dystrybucjonistów, korporacjonistów i innych "umiarkowanych interwencjonistów" prawa do reprezentowania społecznej nauki Kościoła i obkładania samozwańczymi anatemami zwolenników wolnego rynku. Tymczasem nauka społeczna w przeciwieństwie do nauki dogmatycznej jest w pewien sposób zależna od okoliczności, ponadto nie każda wypowiedź papieska dotycząca ekonomiki jest nieomylna. Ostatnia encyklika społeczna Kościoła autorstwa Jana Pawła II Cenetissimus Annus wyraża jednak poparcie dla wolnego rynku, o czym zdają się zapominać zwolennicy korporacjonizmu odwołujący się do powstałych w latach 30tych encyklik Piusa XI. Polski papież pisze m. in.:
Jeśli mianem "kapitalizmu" określa się system ekonomiczny, który uznaje zasadniczą i pozytywną rolę przedsiębiorstwa, rynku, własności prywatnej i wynikającej z niej odpowiedzialności za środki produkcji, oraz wolnej ludzkiej inicjatywy w dziedzinie gospodarczej, na postawione wyżej pytanie należy z pewnością odpowiedzieć twierdząco, choć może trafniejsze byłoby tu wyrażenie „ekonomia przedsiębiorczości”, „ekonomia rynku” czy po prostu „wolna ekonomia."
Wobec braku argumentów ekonomicznych korporacjonistom brakuje zatem także właściwych argumentów teologicznych. (10)
Doboszyński
Pani MZ w swojej pracy krytykującej liberalizm gospodarczy (dla niej leseferyzm to jest to samo co konserwatywny liberalizm, ale szkoda czasu i atłasu na tłumaczenie spraw podstawowych) powołuje się na "autorytet ekonomiczny" części nacjonalistów, czyli inżyniera budownictwa Adama Doboszyńskiego.
Ów jegomość opracował swoją własną koncepcję dobrobytu społeczeństwa, czyli ustrój chrześcijański oparty na uwłaszczeniu mas czyli stworzeniu możliwie jak największej liczby samodzielnych warsztatów, z natury rzeczy opierać się musi na daleko idącej swobodzie gospodarczej.
Spróbujmy więc zgłębić ten wymysł; aby zrozumieć go całkowicie musimy przebrnąć przez ogrom filozoficznej paplaniny nie popartej żadnymi wykresami. Jak większości wiadomo filozofia jest w rękach wielu nauką zgubną, co znakomicie oddaje praca Doboszyńskiego: częste błądzenie, szukanie własnych myśli, pułapki słowne.
Pierwszym postulatem, który wywołuje myśliciel jest uwłaszczenie mas. Autor postuluje syndykalistyczne rozwiązanie problemu. Bardzo trafny wybór – jako zwolennik "środka" wybrał proudhowskie ewoluum promarksistowskie. Koncepcja polega na tym, że każdy robotnik w przedsiębiorstwie zostaje "uwłaszczony" tj. dostaje udziały. Udziały są równowartością wkładu pracy wniesionej przez robotnika. Ustrój definicyjnie moralny (tylko definicyjnie, co zaraz zostanie udowodnione) i zupełnie nierealny.
Skupmy się na początku na czynniku rynkowym: jakikolwiek rynek byśmy nie wzięli to rządzi nim "demokracja konsumentów" (nie mylić ze sprzeczną z własnością prywatną demokracją jako ustrojem państwowym). Syndykaliści natomiast chcą przekształcić rynek w demokrację producentów. Autor podobnie jak Proudhon nie przewidzieli ogromnego postępu technicznego czego przykładem jest zmiana systemu produkcji czyli wymiana maszyn. Konsumentów na rynku jest coraz więcej, normalną rzeczą więc jest zwiększenie nabycia.
W systemie kapitalistycznym rozwiązanie jest proste: właściciel wymienia cały sprzęt za SWOJE PIENIĄDZE po czym koszty wymiany rozkłada równomiernie w cenie końcowej jednostkowej produktu zależnie od poziomu zwiększenia popytu na rynku. W przedsiębiorstwie syndykalistycznym jest inaczej. Z racji społecznej własności danego zakładu tracą wszyscy. Dylematem staje się rozłożenie kosztów:
a) od każdego tyle samo (będą się sprzeciwiali robotnicy najmniej udziałowi)
b) rozłożenie zależne od wielkości udziału (będą się sprzeciwiali najwięcej udziałowi, bo dlaczego najbogatszy ma płacić najwięcej jak za socjalizmu).
Jeśli jednak jakieś rozwiązanie zajdzie to któraś z grup zostanie poszkodowana i jest to zachowanie jak najbardziej "na pohybel" moralności. Dodatkowo realizując takie zamierzenia wchodzimy w koncepcję kapitalistyczną(której podobno się wyrzekł Autor jak i twórca syndykalizmu) i zaczyna działać rozwarstwienie właściciel – pracownik.
Kolejna sprawa to nabycie udziałów w firmie. Założeniem syndykalizmu jest wolność decydowania o swoim udziale i nieosobista niezbywalność. Jeśli więc robotnik chce przejść do innej firmy, to nie traci udziału w poprzedniej dopóki się go nie zrzeknie, nabywa jednakże udział w nowym przedsiębiorstwie.
I tu następuje paradoks: pozostali pracownicy nie mogą znieść udziału, bo to narusza autonomiczność jednostki – są więc wściekli z powodu zmarnowanego pieniądza do przyszłego podziału.
W nowej firmie pracownik zaś nie wywołuje okrzyków radości, bo każdy kolejne ręce do pracy to kolejny udział a co za tym idzie mniej pieniądza do podziału dla reszty kompanów. Jak więc widać system przeciwstawia się ewolucji technologicznej jak i zbytniemu rozrostowi siły pracowniczej stagnacją. Niestety, konsumenci mają w głębokim poważaniu stagnację.
Zajmijmy się teraz warsztatami. Idea bardzo słuszna, bo drobna przedsiębiorczość jest potrzebna, tyle że na pewno nie wedle koncepcji Doboszyńskiego. Autor jak zwykle się zaplątał: gdzie wolna konkurencja pomiędzy warsztatami przy upaństwowieniu handlu hurtowego? Gdzież się ona podziała jeśli polityka protekcjonistyczna powoduje, że import jest nieopłacalny?
Śmiesznym i głupim jest pisać o wolnej konkurencji i swobodzie gospodarczej, jeśli się albo nie rozumie tej idei albo próbuje oszukać czytelnika. Czasami jednak natrafi się na czytelnika znającego ekonomię i wtedy oszustwa wychodzą. Za socjalizmu mieliśmy podobny wolny rynek, panie Doboszyński!
Na koniec zostawiłem sobie problem chrześcijańskiej moralności w koncepcji Doboszyńskiego i muszę z przykrością napisać, że coś z nią nie tak. Nakłada się na to żerujący na plecach robotnika, przy zwiększających się potrzebach konsumenckich, syndykalizm i całkowite zaprzeczenie swobody gospodarczej. Dochodzi do tego też państwowy przymus pomocy społecznej i przymus emerytalny niszczący jednostkową, jak i kościelną działalność charytatywną, a także pomoc międzypokoleniową.
Czy Jezus mówi do ludzi czy do państwa (jako tworu) by pomogli spragnionemu i głodnemu? Czy Kościół w swoich encyklikach nakłada na człowieka opiekę nad robotnikiem pracującym czy nakazuje to państwu? Brak tu jakiejkolwiek ludzkiej moralności – Doboszyński zwala ją na barki państwa niczym socjalista. Nie ma nic bardziej zakłamanego niż państwowe "miłosierdzie" finansowane z nie swoich (bo podatników) pieniędzy.
Św. Pius X w encyklice potępiającej działalność chrześcijańsko – socjalistycznego ruchu Marca Sagniera, w rozdziale "BŁĘDY SILLONU" pisze m. in.
W aspekcie ekonomicznym zachowując stosowne proporcje stanie się to samo. Własność, odebrana klasie prywatnych posiadaczy zostanie tak upowszechniona, że każdy robotnik stanie się swego rodzaju pracodawcą.
Ta potępiona koncepcja jest bliska koncepcji Adama Doboszyńskiego, roszczącego sobie nie wiadomo z jakiej racji pretensje do nazywania swoich wymysłów "ekonomią chrześcijańską". (11)
Jak to mawiał św. Tomasz z Akwinu "mały błąd na początku wielkim jest na końcu". Sprawdziło się to zarówno w przypadku Pani Marzeny jak i Adama Doboszyńskiego. Co rozróżnia obydwie te postacie?
Autorka podeszła do problemu za bardzo humanistycznie zawierzając w pełni Doboszyńskiemu (być może nawet go nie czytała) - co można Jej wybaczyć, inżynier budownictwa jednakże postawioną tezę na początku książki obalił całkowicie na dalszych stronicach podprogowo SAM. I to jest tutaj najśmieszniejsze, a jednocześnie najbardziej żałosne.
Być może nadszedł zatem czas, by polscy narodowcy i patrioci przemyśleli, czy rzeczywiście Adam Doboszyński i jego przemyślenia są najlepszą receptą na bogactwo i siłę naszego Kraju, czy może lepiej oprzeć się na sprawdzonych i udowodnionych tak na płaszczyźnie teoretycznej jak i praktycznej zasadach wolnorynkowych.
I nie chodzi tu o ustrój panujący w III Rzeczypospolitej, z ponad 200 dziedzinami gospodarki objętymi koncesjami i oligarchicznymi powiązaniami polityki i biznesu, lecz o oparty na wywodzących się z chrześcijańskich i katolickich zasad moralnych system wolnej ekonomii oparty na jasnym i sprawiedliwym prawie.
Marcin Jendrzejczak (ja) i Łukasz Adamek
Tekst+źródła także na www prawica net
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
syndykalista
Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 17:14, 14 Kwi 2009 Temat postu: |
|
|
Ostatnio tak zmanipulowany tekst czytalem w pewnej gazecie ktorej nazwy nie wymienie zeby nie siac zgorszenia...
np.
Cytat: |
Jeśli mianem "kapitalizmu" określa się system ekonomiczny, który uznaje zasadniczą i pozytywną rolę przedsiębiorstwa, rynku, własności prywatnej i wynikającej z niej odpowiedzialności za środki produkcji, oraz wolnej ludzkiej inicjatywy w dziedzinie gospodarczej, na postawione wyżej pytanie należy z pewnością odpowiedzieć twierdząco,
|
owszem ale papiez dalej pisze
Cytat: |
„Jeśli przez »kapitalizm « rozumie się system, w którym wolność gospodarcza nie jest ujęta w ramy systemu prawnego, wprzęgającego go w służbę integralnej wolności ludzkiej (...), to wówczas odpowiedź jest zdecydowanie przecząca".
|
ale o tym autorzy tekstu "zapomnieli"...
Wielomski napisał: |
Jeśli jednak, poza La Tourem du Pinem, w środowisku katolików społecznych panuje zgodność co do nienaruszalności instytucji własności, taka sama zgodność panuje, że nie wolno dopuścić do swobody obrotu i dysponowania nią | tu sie doktorek nie popisal zrobil 'maslo maslane'
Wielomski napisał: | , czyli do logicznych konsekwencji art. 544 Kodeksu. Obrót i użytkowanie własności winno zostać poddane prymatowi norm o charakterze moralnym i religijnym. La Tour du Pin uważał, że własność powstała z przywłaszczenia ziemi przez część z pierwszych ludzi, o czym świadczy fakt, że Księga Rodzaju nie zna tej instytucji. Początkowo cała ziemia należała do Boga. Przywłaszczenie to nie odbyło się za pomocą siły, lecz za przyzwoleniem całej wspólnoty. Implikuje to obowiązek socjalny właściciela w stosunku do członków wspólnoty nie będących posiadaczami – wspólnota powierzyła pewnym jednostkom własność w zamian za profity, którymi jednostka zobowiązuje się dzielić ze współobywatelami. Własność ma więc charakter warunkowy, powstała z umowy i niesie ze sobą liczne obowiązki użytkownika własności wobec nieposiadaczy.
Własność w liberalnym znaczeniu tego słowa – tak jak ją definiuje cytowany art. 544 Kodeksu – jest zaprzeczeniem naturalnych stosunków, opisanych w Starym Testamencie. Swoboda użytkowania własnością jest, zdaniem katolików społecznych, obcą chrześcijaństwu ideą zaczerpniętą z prawa rzymskiego .
Postulując powrót do legislacji chrześcijańskiej, katolicy społeczni żądali przywrócenia pojęć tomistycznych: słusznej płacy, pracy i zysku, gdzie rewaloryzacja finansowa za pracę będzie uzależniona od zasad moralnych i idei sprawiedliwości, a nie wedle swobody umów, zgodnych z liberalną teorią popytu i podaży. Dla La Tour du Pina, słowa kapitalizm i lichwa to synonimy . Wolny rynek nie zna pojęcia słusznego zysku, moralności - o wszystkim decyduje podaż i popyt, a nie prawa moralne i pojęcia chrześcijańskie. Za takie stosunki La Tour du Pin oskarża prawodawców, którzy wprowadzili “żydowską legislację”. Prawo popytu i podaży, kapitalizm i banki są obce katolicyzmowi i pochodzą z kalwinizmu.
|
Tak o kapitalizmie wypowiadali sie prawdziwi katolicy...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|