|
Forum Sympatyków Janusza Korwin-Mikkego i innych zwolenników WOLNOŚCI
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
eligiuszniewiadomski
Dołączył: 18 Gru 2008
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 7:53, 18 Gru 2008 Temat postu: Euro jako narzędzie integracji politycznej Juliusz Jabłecki |
|
|
Artykuł pochodzi z Międzynarodowego Przeglądu Politycznego, wydawanego przez Instytut Sobieskiego.
Zachęcam do lektury.
Euro jako narzędzie integracji politycznej Juliusz Jabłecki (Instytut Ludwiga von Misesa)
Studentom nauk ekonomicznych często przedstawia się wizję integracji gospodarczej, której ostatnim etapem jest unia monetarna. Poprzedza ją stworzenie strefy wolnego handlu (czyli wzajemne zniesienie ceł), wspólnego rynku (a więc wprowadzenie swobody przepływu kapitału i siły roboczej) i wreszcie unii gospodarczej, która „wprowadza [...] wysoki stopień koordynacji a nawet unifikacji najważniejszych obszarów polityki gospodarczej, regulacji rynkowych jak również polityk makroekonomicznych"1. Unia monetarna pojawia się zaś na samym końcu, jako zwieńczenie mozolnego procesu harmonizacji prawa i dostosowań instytucjonalno-gospodarczych.
W takim ujęciu wprowadzenie wspólnej waluty ma charakter czysto ekonomiczny. Jest krokiem racjonalnym i w zasadzie stricte technicznym. Jeśli jednak przyjrzeć się uważnie aktualnej sytuacji w Europie, można dojść do wniosku, że praktyka życia gospodarczego postawiła teorię integracj i monetarnej zupełnie na opak. Zdrowy rozsądek podpowiada bowiem, że choć istnieje już unia walutowa, to do pełnej integracji gospodarczej pomiędzy państwami strefy euro - która wszak miała ją poprzedzać - wciąż jeszcze daleko. Tymczasem jeżeli rzeczywiście wspólna waluta została wprowadzona pomimo niepełnego zunifikowania „najważniejszych obszarów polityki gospodarczej", to musiały o tym przesądzić inne względy niż tylko czysto ekonomiczne - tak często podkreślane w polskiej debacie o integracji. Mając to na uwadze, warto powrócić do genezy dyskusji o euro, prześledzić teoretyczne i praktyczne uwarunkowania integracji monetarnej, a następnie raz jeszcze postawić pytanie o rolę i znaczenie wspólnej europejskiej waluty dla procesu tworzenia Unii Europejskiej.
Optymalne obszary walutowe
Podstawy teoretyczne tworzenia unii monetarnej zostały sformułowane blisko 50 lat temu przez Roberta A. Mundella w pracy A Theory of Optimum Currency Areas2. Mundell stwierdził w niej, że skoro ludzie posługują się pieniądzem dla wygody, to nie ma przecież sensu, aby każdy posługiwał się innym jego rodzajem. A skoro tak, to wydaje się logiczne, aby powstały regiony, w których obowiązuje jedna i ta sama waluta. Po cóż na przykład mieszkańcy wioski A mieliby używać innej waluty niż mieszkańcy położonej o 5 km dalej wioski B, skoro wszyscy handlują razem na jednym targowisku w miasteczku C? Naturalnie byłoby to bardzo kosztowne i prawdopodobnie zachęcało raczej do prowadzenia mniej efektywnej gospodarki autarkicznej. Prowadząc to rozumowanie konsekwentnie dalej, można by dojść do wniosku, że najlepiej by było, gdyby na całym świecie obowiązywał tylko jeden pieniądz3. Mundell doszedł jednak do wniosku, że „cały świat nie jest bynajmniej optymalnym obszarem walutowym", gdyż posiadanie tej samej waluty, choć ma ewidentne zalety -jak np. zmniejszenie kosztów handlu - to ma niestety także i wady: uniemożliwia politykę stabilizacyjną opierającą się na zmianach kursu walutowego i stóp procentowych4.
Aby to lepiej zrozumieć, wyobraźmy sobie, że państwo, które emituje własny pieniądz - tj. nie należy do unii walutowej - doświadcza nagłego spadku popytu na swoje dobra i usługi. Jeżeli przy tym związki zawodowe są na tyle silne, aby wymusić utrzymanie płac na niezmienionym poziomie, to w gospodarce pojawia się presja na wzrost bezrobocia. Niekorzystnemu rozwojowi wypadków może jednak zapobiec efektywne działanie rynku finansowego, bo spadek popytu wiąże się z jednej strony ze spadkiem realnej stopy procentowej (tj. stopy procentowej skorygowanej o inflację), a z drugiej z deprecjacją kursu walutowego. Oba czynniki zaś wpływają na wzrost popytu i poprawę konkurencyjności, pomagając dotkniętej wstrząsem gospodarce ponownie stanąć na nogi.
Z punktu widzenia teorii optymalnych obszarów walutowych - bo takie właśnie miano zyskała koncepcja Mundella5 - podstawowym, a właściwie jedynym kosztem unii monetarnej jest konieczność wyrzeczenia się możliwości prowadzenia lokalnej polityki stabilizacyjnej. Stąd zaś wynika wniosek, że czynnikiem rozstrzygającym o korzystności stworzenia unii monetarnej będzie skuteczność terapii gospodarczej administrowanej odtąd centralnie, tj. z poziomu władz unii monetarnej. W literaturze przyjęło się wymieniać cztery determinanty tej skuteczności odnoszące się do cech unii jako całości: jednorodność, elastyczność, mobilność, zintegrowanie6.
Jednorodność mówi o tym, że gospodarki, które myślą o stworzeniu unii walutowej powinny być do siebie podobne, i to zarówno pod względem kompozycji PKB, jak i naturalnych partnerów handlowych. Taka jednorodność gwaranto wałaby, że członkowie unii doświadczaliby podobnych zmian popytu w podobnym czasie, a to z kolei oznaczałoby, że dla wszystkich państw zrzeszonych odpowiedni będzie dokładnie ten sam model terapii stabilizacyjnej. Gdyby państwa nie były do siebie „podobne", wówczas w różnych okresach mogłyby potrzebować np. różnych stóp procentowych, a o tym w unii monetarnej nie może być mowy. Wiele wskazuje na to, że strefa euro wykazuje taką właśnie niejednorodność. Trafnie ujął to Paul de Grauwe, doradca ekonomiczny przewodniczącego Josego Manuela Barroso, który stwierdził, że strefa podzieliła się zasadniczo na dwie grupy państw: takie, które od 1998 roku zyskiwały konkurencyjność (Niemcy, Austria) oraz takie, które j ą traciły (Portugalia, Hiszpania, Włochy). De Grauwe nazwał ten ewidentny brak symetrii „zemstą Mundella", sugerując, że pogłębiła ją integracja wprowadzona wbrew warunkom teorii optymalnych obszarów walutowych7.
Elastyczność i mobilność są z kolei cechami charakteryzującymi rynek pracy. Im wyższa jest elastyczność płac, tym łatwiej ich struktura dopasowuje się do zmienionego popytu bez konieczności dużych zmian w poziomie zatrudnienia. Elastyczny rynek pracy, który wymusza szybkie dostosowania cenowe i w ten sposób poprawia konkurencyjność gospodarki, może więc być substytutem zmian kursu walutowego, do których rzecz jasna nie może dochodzić w unii walutowej. Niestety w przededniu utworzenia strefy euro państwa członkowskie - szczególnie regiony Europy Południowej - wykazywały bardzo duży poziom nieelastyczności rynków pracy8. Na to nakłada się dodatkowo problem stosunkowo niewielkiej mobilności europejskiej siły roboczej. Brak kursowego mechanizmu dostosowawczego, czyli niemożliwość łagodzenia wstrząsów w gospodarce przez zmiany kursu - nawet przy niskiej elastyczności płac - mogłyby bowiem kompensować migracyjne zmiany w strukturze zatrudnienia. W Europie jednak tylko niewielki odsetek przyrostu liczby bezrobotnych migruje w poszukiwaniu nowej pracy (we Francji jest to ok. 8, a we Włoszech ok. 4 proc.). Co więcej, mobilność między państwami Unii wydaje się jeszcze mniejsza niż wewnątrz poszczególnych gospodarek9.
Wreszcie ostatnim z kryteriów jest zintegrowanie. Chodzi tu przede wszystkim o transfery fiskalne z budżetu centralnego, które niemal jak ostatnia deska ratunku pomagałyby neutralizować wahania popytu w poszczególnych regionach unii. Gdyby na przykład w wyniku dekoniunktury obniżył się dochód Portugalii, wówczas Bruksela mogłaby interweniować, wysyłając tam na tyle pokaźne środki finansowe, by wskrzesić podupadły popyt i pobudzić gospodarkę. Jednak także i ten warunek nie wydaje się być w strefie euro spełniony w dostatecznym stopniu. Wszak budżet UE to obecnie tylko l proc. łącznego dochodu indywidualnych państw członkowskich, a w dodatku sposób zarządzania wspólnymi środkami właściwie nie pozwala na prowadzenie efektywnej polityki stabilizacyjnej. Wygląda więc na to, że zdroworozsądkowe przypuszczenia w istocie okazały się słuszne: unia monetarna została wprowadzona w Europie pomimo ewidentnego niespełnienia kryteriów teorii optymalnych obszarów walutowych. Co ciekawe, część ekonomistów po skonstatowaniu tego faktu zaczęła bronić tezy, że nie ma w tym właściwie nic dziwnego, gdyż kryteria te są z natury „endoge-niczne" i dopiero przyjęcie euro może pomóc w ich spełnieniu10. Innymi słowy, to nie wprowadzenie konkretnych zmian polityczno-gospodarczych stworzyło korzystne warunki do powstania unii monetarnej, lecz przeciwnie -wspólna waluta ma pomóc w przeprowadzeniu określonych reform politycznych, z których najistotniejszą jest centralizacja unijnej polityki fiskalnej. W swej istocie wprowadzenie euro ma więc przede wszystkim podłoże polityczne, a nie ekonomiczne.
Europolityka
Choć polityczna interpretacja integracji monetarnej może się wydać nieco zaskakująca - szczególnie zważywszy, że w polskim dyskursie o euro padają niemal wyłącznie argumenty dotyczące „redukcji kosztów transakcyjnych" i „wyeliminowania ryzyka kursowego" - to wiele wskazuje na to, że właśnie taka motywacja od początku przyświecała twórcom europejskiej waluty. Oto na przykład Carlo Azeglio Ciampi, włoski minister finansów w latach 1996-1999, stwierdził, że wprowadzenie euro jest „decydującym krokiem na drodze do coraz silniejszej unifikacji politycznej i instytucjonalnej w Europie", a więc ma charakter „przede wszystkim polityczny"11. Podobnie ujął to były premier Hiszpanii, Felipe Gonzalez: „Wspólna waluta jest w istocie decyzją polityczną. Potrzebujemy zjednoczonej Europy i nie wolno nam zapominać, że euro jest narzędziem do zrealizowania tego projektu"12. Dość radykalnie sprawę przedstawił także Ro-mano Prodi w wywiadzie dla CNN z l stycznia 2002 roku: „Wprowadzenie euro nie ma nic wspólnego z ekonomią. Jest krokiem czysto politycznym". Wypowiedzi te sąjednoznaczne i nie pozostawiająraczej swobody interpretacji. Wyraźnie wynika z nich, że - według zamysłu twórców - euro ma doprowadzić do pełnej unifikacji politycznej w Europie. I o ile trudno mieć już w tym miejscu wątpliwości co do samego celu europejskich elit politycznych, o tyle jednak wciąż niejasny może się wydać mechanizm, za pomocą którego narzucenie wszystkim krajom Unii wspólnego pieniądza miałoby doprowadzić do pełniejszego zjednoczenia.
Aby to wyjaśnić, warto zacząć od prostej, lecz fundamentalnej konstatacji, że zlikwidowanie walut narodowych i wprowadzenie wspólnego pieniądza papierowego stawia rządy wielu krajów w sytuacji przypominającej klasyczny dylemat więźnia. Ten znany z teorii gier i bardzo życiowy przykład mówi o dwóch przestępcach przesłuchiwanych w oddzielnych pomieszczeniach i postawionych niezależnie przed następującymi trzema możliwościami. Jeśli jeden z nich, powiedzmy pan A, pójdzie na współpracę i złoży zeznania obciążające odmawiają cego współpracy pana B, wówczas A wyjdzie na wolność, zaś B dostanie 10 lat odsiadki. Jeśli obaj panowie odmówią składania zeznań, to sąd będzie mógł ich skazać jedynie na pół roku wiezienia za drobne przewinienia. Jeżeli natomiast A zdecyduje się obciążyć B, a B zrobi to samo wobec A, to obaj dostaną taki sam wyrok dwóch lat więzienia.
Przestępcy sąw trudnej sytuacji, bo każdy chciałby zminimalizować swój wyrok, ale niestety nie wie, jak zachowa się kolega z sąsiedniej celi i stąd właśnie bierze się dylemat więźnia: czy powinien współpracować - odmówić składania zeznań w nadziei, że sąsiad z celi postąpi tak samo - czy raczej obciążyć wspólnika i liczyć na mniejszą karę? Okazuje się, że w takiej sytuacji racjonalna strategia prowadzi do osiągnięcia nieoptymalnego (z punktu widzenia więźniów) rozwiązania. Każdy bowiem - nie wiedząc jak zachowa się wspólnik - minimalizuje swój wyrok przez pójście na współpracę i złożenie zeznań. Oczywiście kończy się to dwoma latami w więzieniu dla obu aresztantów, mimo że potencjalnie
- gdyby konsekwentnie milczeli - mogliby wyjść na wolność już po sześciu
miesiącach. Jak się niebawem okaże, zupełnie podobny mechanizm kieruje
zachowaniem członków unii walutowej.
Kiedy państwo samo emituje pieniądz, samo czerpie z tego zysk, ale też samo ponosi koszty swojej działalności. Wszak produkcja własnej waluty - o czym •A iedział już prawdopodobnie nawet cesarz Dioklecjan w II stuleciu - pozwala ozupełnić środki w kasie państwowej bez konieczności podnoszenia podatków. Historycznie owo nakładanie „podatku inflacyjnego" przybierało formę psucia pieniądza, tzn. nadawania monetom wartości nominalnej powyżej realnej zawartości kruszcu lub druku banknotów ponad posiadane rezerwy złota czy srebra. Współcześnie w większości rozwiniętych państw świata banki centralne są instytucjonalnie niezależne i nie mająmożliwości bezpośredniego finansowania *ydatków państwowych13- co oczywiście nie przeszkadza w pośrednim finansowaniu deficytu, chociażby poprzez przekazywanie zysków banku centralnego do budżetu (pozwala to na ogół sfinansować wydatki opiewające na ok. 2 proc. PKB)!4. W praktyce jednak skarb państwa może sobie radzić z finansowaniem deficytu nawet bez pomocy banku centralnego15. Brak środków w budżecie pokrywany jest bowiem emisją obligacji, na które z reguły nie brakuje popytu. Wszak nagle na rynku finansowym pojawia się nowy gracz, mający niekwestionowany atut względem pozostałych, konkurujących o wolne środki, pożyczkobiorców prywatnych - nie może zbankrutować. Zapożyczenie skarbu państwa
- przeznaczane z reguły na cele socjalne lub subsydia-prowadzi do odciągnię
cia rzadkich zasobów od przedsiębiorców i wyparcia z rynku kapitałowego in
westycji prywatnych, a przez to do zmniejszenia realnej struktury produkcji16.
Relatywny spadek inwestycji przekłada się zaś na spadek dynamiki PKB, a to
strawią, że gospodarka traci na atrakcyjności. Ponadto, ponieważ skarb państwa
Sędzię oczywiście musiał w przyszłości spłacić zaciągnięty dług - a zobowiąza
na są często regulowane przez wzrost obciążeń podatkowych lub zaciągnięcie
dalszych kredytów - pośród inwestorów rośnie niepewność co do przyszłej sytuacji fiskalnej, co dodatkowo obciąża ryzykiem walutę krajową i zwiększa długoterminową stopę procentową. Cały ten cykl zaczyna działać jak samona-kręcająca się spirala, a brak opamiętania ze strony rządu może przyczynić się do dalszego spadku zaufania, wycofania się inwestorów zagranicznych na inne, bardziej stabilne i liberalne rynki, do silnej deprecjacji, a w perspektywie nawet załamania gospodarczego i krachu całego systemu finansowego. Warto jednak pamiętać, że na każdym niemal kroku rynek finansowy komunikuje rządowi, jak ocenia jego politykę: stopy zwrotu z obligacji, kurs waluty krajowej w relacji do sąsiadów, stopy procentowe banku centralnego - wszystkie te wskaźniki składają się niejako na barometr sytuacji gospodarczej w kraju i pozwalają inwestorom oraz szarym obywatelom na podjęcie decyzji o „zagłosowaniu nogami", a politykom wskazują, jak bardzo nadużyli cierpliwości rynku. Słowem, reperkusje rozwiązłości fiskalnej są dostatecznie bolesne i widoczne (wystarczy otworzyć gazetę i sprawdzić najnowsze notowania), aby przywołać do porządku nierozsądnych polityków.
Rzecz ma się zupełnie inaczej w unii walutowej, gdzie wiele z opisanych wyżej czynników dyscyplinujących przestaje odgrywać jakąkolwiek rolę. Naturalnie nieodpowiedzialność fiskalna i lekkomyślność polityczna wciąż wiążą się z konsekwencjami, tyle że konsekwencje te nie dotyczą już jednego państwa, lecz rozlewają się na całą strefę, znikając tym samym z oczu przeciętnego obserwatora rządowej polityki gospodarczej. I tak karą za rozdęty budżet jednych gospodarek są droższe kredyty oraz mniejszy wzrost gospodarczy w całej Unii. Tu właśnie pojawia się klasyczny dylemat więźnia. Każde państwo w strefie euro staje przed następującą alternatywą: może albo prowadzić prorynkową, zdyscyplinowaną, politykę fiskalną, licząc na to, że pozostałe kraje też tak zrobią dla dobra ogółu i większej prosperity w całej Europie, albo rozdąć wydatki publiczne skrycie wierząc, że koszt prowadzenia przez nie takiej polityki spadnie na innych. Ta druga strategia, przynajmniej w krótkim okresie, zdaje się być bardziej racjonalna.
0 tym, że europejski rynek nie nagradza zbyt hojnie ograniczania finansów
publicznych najlepiej świadczy fakt, że oprocentowanie długoterminowych
obligacji skarbowych krajów strefy euro nie odzwierciedla różnic w deficy
tach budżetowych ani całkowitym zadłużeniu poszczególnych krajów. Na
przykład pod koniec 2007 roku rentowność obligacji skarbowych we Francji
1 Hiszpanii wynosiła około 4,32 proc., w Irlandii 4,38 proc., zaś w Grecji 4,51
proc. Poziomy były więc do siebie raczej zbliżone, mimo że Hiszpania miała
nadwyżkę budżetowana poziomie 2,2 proc. PKB i dług publiczny w relacji do
PKB niemal o połowę mniejszy niż Francja, której deficyt wyniósł 2,7 a dług
publiczny 64,2 proc. PKB. Nagrody za dobrą politykę fiskalną nie otrzymała
też Irlandia, której dług w relacji do PKB był blisko czterokrotnie mniejszy niż
Grecji, a deficyt wyniósł zaledwie 0,3 proc. PKB (w Grecji 2,8 proc. PKB)17.
W istocie jednak nie ma w tym nic dziwnego, gdyż inwestorzy mają pełne prawo oczekiwać, że działając w imię solidarności wewnątrzunijnej, państwa strefy nie dopuszczą do bankructwa żadnego z jej członków18. Zresztą nie trzeba ni się nawet odwoływać do górnolotnie brzmiącej idei „solidarności unijnej", wystarczy wspomnieć, że Europejski Bank Centralny ma statutowy obowiązek zapewnienia „sprawnego funkcjonowania systemu płatniczego"19. Ponieważ banki komercyjne posiadają znaczne ilości długu publicznego wielu państw strefy euro, odpowiedzialność ta de facto nakłada na EBC obowiązek przeprowadzenia interwencji ratującej system finansowy, w sytuacji gdyby okazało się, że któryś z dłużników jest niewypłacalny20. Interwencja taka prawdopodobnie przebiegłaby według scenariusza wypraktykowanego przy ostatnim kryzysie kredytowym, kiedy to EBC (podobnie jak jego amerykański odpowiednik - Fed) masowo podmienił aktywa banków komercyjnych z niewiele wartych sekury-ryzowanych kredytów na, mimo wszystko znacznie bezpieczniejsze, obligacje rządowe21. Koszty takich operacji w dłuższym okresie ponoszą oczywiście zawsze podatnicy i choć można sobie wyobrazić, że działania takie zostałyby podjęte także w państwie nienależącym do unii walutowej, to efekty rozlałby się wówczas na znacznie mniejszą gospodarkę, a co za tym idzie byłby znacznie bardziej widoczny i dotkliwy.
Widać zatem, że unia monetarna pomiędzy państwami prowadzącymi samodzielną politykę fiskalną usuwa najważniejsze bodźce dyscyplinujące i stawia kraje członkowskie w sytuacji, w której najbardziej racjonalnąstrategiąjest pasożytowanie na innych z obawy, aby samemu nie zostać ofiarą pasożytnictwa. Naturalnie Unia przewiduje pewne mechanizmy mające teoretycznie zapobiegać takiej spirali pieczeniarstwa, W szczególności Pakt na Rzecz Stabilności i Wzrostu nakłada na kraje członkowskie obowiązek ograniczenia deficytu budżetowego i długu publicznego poniżej odpowiednio 3 i 60 proc. PKB. Jeżeli ECOFIN, czyli rada ministrów ds. gospodarczych i finansów państw członkowskich, uzna, że któryś z krajów złamał ustalone kryteria, może nałożyć na niego karę w wysokości nawet 0,5 proc. PKB rocznie (co jest kwotą przekraczającą roczne płatności netto do budżetu unijnego nawet największych płatników). Trzeba jednak dodać, że decyzja o ukaraniu musi zostać przegłosowana przez ECOFIN kwalifikowaną większością, co w sytuacji, w której to właśnie najwięksi gracze unijni mają najpoważniejsze problemy, może bardzo utrudniać wyegzekwowania zapisów Paktu22. Co więcej, można mieć wątpliwości, czy ciężka finansowo kara nałożona na państwo z i tak już dużym, strukturalnym deficytem budżetowym naprawdę będzie rozwiązaniem problemu. Wydaje się, że nie. I bardzo dobrze zdawali sobie z tego sprawę architekci Unii.
Od unifikacji monetarnej do unifikacji politycznej
Nader celnie ujął to niemiecki minister finansów Hans Eichel, stwierdzając w 'The Sunday Times' z 31 stycznia 2001 roku, że „unia walutowa załamie się, jeśli niepójdziemy za ciosem i nie wprowadzimy tego, co jest jej naturalni) konsekwencją. Jestem przekonany, że potrzebny nam będzie wspólny system podatkowy". Bardzo podobnie wypowiedział się wspomniany już Paul de Grauwe. Zapytany przez beł-gijskągazetę 'De Morgen' (l 8 marca 2006 roku) o przyszłość UGW zawyrokował, że bez unii politycznej strefa euro załamie się najdalej w ciągu 10-20 lat. I nie są to bynajmniej odosobnione, rzucone na wiatr sądy. Tego samego zdania byli bowiem wszyscy „ojcowie założyciele" Wspólnoty, którzy pod przewodnictwem Jacquesa Delorsa nakreślili w 1989 roku słynny trzystopniowy plan europejskiej integracji gospodarczej i walutowej, zwany dziś Raportem Delorsa. Odkrywa on, co prawda w dyplomatycznym tonie, cały mechanizm integracji i jednocześnie nie pozostawia złudzeń co do ambicji twórców unii. Warto zacytować tu jeden z jego kluczowych fragmentów w całości:
Kiedy zostanie już osiągnięty etap nieodwołalnie usztywnionych kursów walutowych [etap unii walutowej - JJ], pojawienie się lub utrzymywanie zadłużenia publicznego w jednym lub kilku państwach członkowskich prowadziłoby do podwyższenia realnych stóp procentowych powyżej poziomu, jaki osiągnęłyby w przeciwnym wypadku we wszystkich pozostałych państwach. Prywatne inwestycje byłyby tam więc „wypychane" przez politykę fiskalną państw deficytowych. Prowadziłoby to nie tylko do wewnątrzunijnych napięć, ale także do wywierania presji na bank centralny do rozluźnienia polityki pieniężnej [...] Powinny przeto zostać podjęte odpowiednie kroki, które pozwoliłyby na stopniowe wyłonienie się, i prężne działanie po ukończeniu procesu integracji, wspólnotowej polityki fiskalnej [podkreślenie - JJ]23.
Unia walutowa wprowadzana jest zatem nie dla ułatwienia życia eksporterom czy rodzinom jeżdżącym na wczasy za granicę, lecz przede wszystkim dlatego, że jej naturalną konsekwencją jest unia polityczna. Zarówno historia, jak i teoria uczą, że nie można mieć jednego bez drugiego. Kontrola nad podażą pieniądza i kontrola nad systemem podatkowym i legislacyjnym to de facto dwie strony tej samej monety. Rozpowszechniona w Polsce romantyczna wizja integracji ze strefą euro nie ma więc wiele wspólnego z rzeczywistością.
Ta konstatacja to jednak dopiero sam wierzchołek góry lodowej -'raczej punkt wyjścia do dalszych rozważań niż ich zwieńczenie. Architektura instytucjonalna Unii Gospodarczej i Walutowej wprawdzie wymusza integrację polityczną, ale wydaje się wątpliwe, aby sama integracja ułatwiła rozwiązanie strukturalnych problemów, z którymi boryka się lub dopiero będzie się borykać Unia. Dlatego właśnie prawdziwym wyzwaniem intelektualnym wydaje się dziś już nie tyle diagnoza przyszłości unii monetarnej, co raczej ocena przyszłości unii politycznej zbudowanej na jej fundamentach. Unia ta będzie bowiem musiała stawić czoła licznym wyzwaniom, pośród których - pomijając już kwestie regulacji rynku pracy i reform podnoszących konkurencyjność - na pierwszy plan wybijają się przemiany demograficzne i konstrukcja systemów ubezpieczeń społecznychPopulacje krajów europejskich gwałtownie się starzeją i nic nie wskazuje, aby sytuacja ta miała się w przyszłości radykalnie zmienić. Przy rosnącej przeciętnej spodziewanej długości życia i granicy wieku emerytalnego na poziomie Średnio 65 lat oznacza to, że coraz mniejsza grupa aktywnych zawodowo będzie musiała pracować na coraz większą grupę emerytów i rencistów. Według szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego stosunek pracowników do emerytów w Europie zmaleje dwukrotnie do 2050 roku (z 4: l do 2:1), zasób siły roboczej zmniejszy się o 16 proc., zaś liczba ludności powyżej 65 i 80 lat Wzrośnie odpowiednio o 77 i 174 procent24.
Tuki scenariusz - gdyby faktycznie miał się zmaterializować - oznaczałby nie tylko silny spadek produktywności, a co za tym idzie także łącznego dochodu, nic stawiałby również pod znakiem zapytania przyszłość Europy jako poważnego gracza politycznego na arenie międzynarodowej. Badania wskazują, że za cztery dekady średnia wieku na terenie dzisiejszej Unii będzie wynosić około 50 lat, podczas gdy w USA wciąż niemal o 15 lat mniej. W takiej sytuacji Europie byłoby niezwykle trudno stworzyć prężną i nowoczesną armię, która wciąż wydaje się warunkiem sine qua non efektywnego prowadzenia mocarstwowej polityki. Z kolei bez silnej bazy polityczno-militarnej trudno będzie doprowadzić do -jak ujął to Romano Prodi - stworzenia bipolarnego ładu światowego i obalenia dolara jako globalnego środka płatniczego. Prawdą jest, że w ostatnim czasie euro silnie umocniło się wobec amerykańskiej waluty, która stopniowo traci fundamenty ekonomiczne uzasadniające jej światowy prymat, ale o pozycji dolara wciąż jeszcze rozstrzyga skomplikowany układ czynników polityczno-instytucjonamo-militarnych i, choć także on słabnie z czasem, to jego długookresowy los nie został bynajmniej przypieczętowany.
Oczywiście snucie takich dywagacji, opartych tylko na prognozach, które w dodatku już niejeden raz w przeszłości zostały zweryfikowane negatywnie, szans i zagrożeń dla Europy w tak odległej przyszłości jest z konieczności obciążona dużą niepewnością, tym bardziej, że w ciągu najbliższego półwiecza argumenty geopolityczne odwołujące się do tworów takich jak chociażby silna armia mogą bardzo stracić na aktualności. Niemniej jednak wizji problemów gospodarczych i niezbędnych reform czekających Unię Europejską nie da się łatwo odpędzić. To z kolei przywodzi na myśl pytanie, czy aby scentralizowana, politycznie zjednoczona UGW podoła wyzwaniu przeprowadzenia głębokich przemian strukturalnych. Jeden z wniosków, jakie płyną z uważnej analizy procesu transformacji gospodarek postsocjalistycznych, mówi, że wszelkie zmiany – szczególnie zaś te niepopularne społecznie - wprowadza się szybciej i łatwiej w relatywnie niewielkich jednostkach politycznych. Naturalnie nie można z góry wykluczyć, że Traktat Lizboński lub jakiś kolejny pakt, umożliwią wprowadzenie jakiś niezwykle efektywnych rozwiązań prawnych, pozwalających na daleko posuniętądecentralizację przy jednoczesnej centralizacji „melaslruktur" władzy, ale z drugiej strony, nie wydaje się też rozsądnym /. góry odr/ucanie myśli - chociażby czysto hipotetycznej - że zjednoczona politycznie Unia, z pełnią władzy fiskalnej w Brukseli, będzie miała duże trudności z odważnym wdrożeniem koniecznych procesów liberalizacyjnych. A stąd zaś już tylko krok do nieco paradoksalnego wniosku, że być może w przyszłości wspólna waluta przestanie być postrzegana jako niekwestionowany sprzymierzeniec Europy, bo centralizacja polityczna, którą osiągnięto przy pomocy euro, i która miała przesądzić o bezprecedensowym sukcesie Unii, skazała j ą także na liczne kłopoty.
Juliusz Jabłecki
Przypisy
1. A. Czarczyńska, K. Śledziewska, Teoria europejskiej integracji gospodarczej, War
szawa 2003.
2. R. A. Mundell, ATheory of Optimum CurrencyAreas, The American Economic
Review' 1961, vol. 51, no. 4.
3. Taki system de facto obowiązywał w XIX w., a pieniądzem światowym było złoto.
Istniały wówczas naturalnie także waluty narodowe, jak frank, funt szterling czy dolar,
lecz były one po prostu wagami określonej ilości kruszcu (zob.: M.N. Rothbard, Złoto,
banki, ludzie. Krótka historia pieniądza, Warszawa 2006).
4. Model Mundella jest silnie oparty na podstawowych tezach ekonomii keynesowskiej
i przedstawiony tu został w sposób bezkrytyczny nie dlatego bynajmniej, że podejście
keynesowskie nie zasługuje na krytykę, lecz dlatego, że w takiej właśnie formie zain
spirowało ono architektów Unii Gospodarczej i Walutowej.
5. Argument Mundella rozwinęli później szczególnie R. McKinnon i P.B. Kenen (zob.
R. McKinnon, Optimum CurrencyAreas, 'American Economic Review' 1962, vol. 52;
P.B. Kenen, The Optimum Currency Area. Ań Eclectic View, w: Monetary Problems
of the International Economy, Chicago 1969.
6. Zob. np. M. Feldstein, The Political Economy of the European Economic & Moneta
ry Union. Political Sources of an Economic Liability, The Journal of Economic Per-
spectives' 1997, nr 11.
7. P. de Grauwe, What Have We Learnt About Monetary Integration Sińce the Ma-
astricht Treaty?, 'Journal of Common Market Studies' 2006, nr 44.
8. Zob. np. S. Nickell, Unemployment and Labor Market Rigidities. Europę vs. North Ame
rica, 'Journal of Economic Perspectives' 1997, nr 11; H. Siebert, Labor Market Rigidities.
At the Root of Unemployment in Europę, 'Journal of Economic Perspectives' 1997, nr 11.
9. P.A. Puhani, Labour Mobility. An Adjustment Mechanism in Euroland? Empirical Evi-
dence for Western Germany, France & Italy, 'German Economic Review' 2001, nr 2.
10. Zob. np. J.A. Frankel, A.K. Rosę, The Endogeneity of the Optimum Currency Area
Criteria, 'Economic Journal' 1998, nr 108.
11. T. Hełm, Happy New Euro, The Daily Telegraph', 1 stycznia 1999 r
12. Zob. V. Klaus, The Future of the Euro. Ań Outsider's View, 'Cato Journal' 2004,
nr 42. Co ciekawe, prezydent Klaus powołuje się także na własne liczne kuluarowe
rozmowy z przedstawicielami europejskich elit politycznych i twierdzi, że argumenty
ekonomiczne są w takich rozmowach marginalizowane, a wszyscy zgadzają się co do
politycznego podłoża integracji monetarnej.
13. W Polsce rozstrzyga o tym art. 220 Konstytucji RP, który głosi, że „ustawa bu
dżetowa nie może przewidywać pokrywania deficytu budżetowego przez zaciajganie
zobowiązania w centralnym banku państwa". Warto przypomnieć, że zapis ten został
uchylony 17 lipca 1997 r., kiedy uchwalono ustawę o zmianie ustawy budżetowej na
rok 1997, a NBP został zobowiązany do przyznania rządowi pożyczki na sfinansowa
nie akcji przeciwpowodziowej.
14. Zyski powstają jako nadwyżka przychodów z oprocentowanych aktywów nad
nieoprocentowanymi pasywami. Bank centralny wprowadza nową gotówkę do obiegu,
kiedy udziela bankom komercyjnym kredytów refinansowych lub skupuje od nich de
wizy. Zarówno kredyty, jak i obce waluty przynoszą zysk odsetkowy (kredyty są oczy
wiście oprocentowane, a waluty można zyskownie ulokować za granicą), natomiast
emitowana waluta nie. Bank centralny zarabia więc na tym, że praktycznie bezkoszto-
wo emituje środki, które przynoszą mu swoistą marżę odsetkową (zob. J. Cukrowski,
red., Renta emisyjna jako źródło finansowania budżetu państwa, Raport CASE nr 42,
Warszawa 2001).
15. Tak właśnie dzieje się w Polsce, gdzie ze względu na strukturalną nadpłynność
sektora bankowego, NBP nie skupuje lecz sprzedaje papiery wartościowe (swoje
bony pieniężne).
16. Dzieje się tak dlatego, że podaż oszczędności na rynku krajowym jest ograniczo
na i choć teoretycznie można by ją kompensować napływem inwestycji zagranicz
nych, to jak wynika z klasycznej pracy Feldsteina i Horioki, w rzeczywistości wszelkie
podmioty gospodarujące lepiej znają własny rynek i wolą inwestować u siebie, co
sprawia, że kompensacja ta rzadko kiedy jest pełna (zob. np. A. Rzońca, Czy Keynes
się pomylił?, Warszawa 2007).
17. Dla porównania, przed wprowadzeniem euro w 1995 r., deficyt budżetowy we
Francji był o 2 punkty procentowe mniejszy niż we Włoszech (dług publiczny w relacji
do PKB był ponad dwukrotnie mniejszy), co znajdowało wyraźne odbicie w długookre
sowych stopach procentowych: rentowność francuskich obligacji skarbowych wynosiła
7,5 proc., a włoskich 12,2 proc.
18. Tak to zresztą właśnie ujmuje Raport Delorsa: „Byłoby raczej niemądrze oczeki
wać, że swobodnie funkcjonujące rynki finansowe wycenia nadmierne różnice w po
lityce fiskalnej państw członkowskich. Nie wydaje się prawdopodobne, aby państwa
o wysokich deficytach musiały płacić wysoką premię [przy emisji obligacji - JJ], gdyż
podmioty rynkowe oczekiwałyby, że solidarność państw UGW nie pozwoli zbankruto
wać deficytowym gospodarkom" (A. Lamfalussy, Macro-coordination of Fiscal Policies
in Economic & Monetary Union in Europę, w: J. Delors, red., Report on Economic
& Monetary Union in the European Community, Luxembourg 1989).
19. Kwestię tę reguluje art. 3 Protokołu w Sprawie Statutu Europejskiego Systemu
Banków Centralnych i Europejskiego Banku Centralnego.
20. Taką argumentację można znaleźć np. w pracy J. Rostowskiego The Stability &
Growth Pact - Essential & Unfeasible, 'Studia i Analizy CASE' nr 275, Warszawa 2004.
21. Zob. np. Litterbin of Last Resort, The Economist', 14-20 czerwca 2008 r.
22. Pokazuje to zresztą przykład Francji i Niemiec, które nigdy nie poniosły kary,
mimo że łamały nakazy konsekwentnie przez kilka lat z rzędu. Jak trafnie ujmuje to
The Economist' z 1 maja 2006 r. w artykule Going Dutch, Jeśli małe państwo złamie
zasady, zostaje ukarane; jeśli duże państwo łamie zasady, ukarane zostają zasa
dy". Warto wspomnieć też o tym, że Grecja, Włochy i Belgia zostały wpuszczone do
strefy euro, mimo że u wszystkich trzech dług publiczny w relacji do PKB przekraczał
100 proc. Nowe państwa członkowskie są z reguły znacznie bardziej zdyscyplinowa
ne, ale architektura instytucjonalna unii monetarnej może ten konsolidacyjny entu
zjazm znacznie ostudzić. Zob. szerzej J. Rostowski, op.cit.
23. A. Lamfalussy, op.cit.
G. Carone, D.Costello, Can Europę Afford to Grow Old?, 'Finance & Development. International Monetary Fund Magazine 2006 r.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez eligiuszniewiadomski dnia Czw 7:55, 18 Gru 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|