|
Forum Sympatyków Janusza Korwin-Mikkego i innych zwolenników WOLNOŚCI
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Goldi
Gość
|
Wysłany: Czw 18:00, 30 Paź 2008 Temat postu: Stanisław Michalkiewicz - "Freudowskie pomyłki" |
|
|
Ciekawy felieton zaczerpnięty ze strony autorskiej Stanisława Michalkiewicza. Polecam!
- - -
Freudowskie pomyłki
Felieton · Radio Maryja · 2008-10-30 | [link widoczny dla zalogowanych]
Szanowni Państwo!
Zapewne wielu z Państwa zetknęło się z określeniem: „freudowska pomyłka”. Nawiązuje ono do osoby austriackiego twórcy psychoanalizy Zygmunta Freuda. Twierdził on, że bardzo wiele przeżyć, zwłaszcza z dzieciństwa – ale nie tylko – zostaje zepchniętych do podświadomości, skąd oddziałują na psychikę człowieka, przyczyniając się niekiedy do różnych szaleństw. Czasami te zepchnięte do podświadomości wrażenia przebijają się na powierzchnię, stając się przyczyną tak zwanych „freudowskich pomyłek”.
Znakomitym przykładem takiej pomyłki była deklaracja Lecha Wałęsy, odnosząca się do lat 80-tych. Prezydent Wałęsa powiedział mianowicie, że „oni udawali władzę, a my – opozycję”. „Oni” – to znaczy generałowie Jaruzelski i Kiszczak. Czy rzeczywiście tylko „udawali władzę”? Owszem; generał Jaruzelski i generał Kiszczak byli – jak to formułuje Ewangelia – „postawieni pod władzą” Leonida Breżniewa i reszty Biura Politycznego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, ale na terenie Polski raczej władzy nie udawali. Najlepszą tego ilustracją był stan wojenny. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, którą prokuratorzy Instytutu Pamięci Narodowej uznali za „związek przestępczy o charakterze zbrojnym”, przeszła do porządku dziennego nad konstytucją, postawiła na baczność Radę Państwa i zrobiła, co chciała, łącznie z internowaniem Lecha Wałęsy w Arłamowie. Po stronie opozycji mogło być inaczej i tutaj kluczowego znaczenia nabiera użyty przez Lecha Wałęsę zaimek „my”. „My” udawaliśmy opozycję. „My” – czyli konkretnie kto? Czy prezydent Wałęsa mówił to tylko w imieniu własnym, czy miał poza sobą na myśli również inne osobistości – tego nie wiemy, bo nikt specjalnie tej deklaracji pod tym kątem nie analizował, uznając ją za charakterystyczny dla Lecha Wałęsy bon-mot. Tymczasem była to, jak sądzę, typowa freudowska pomyłka, której analiza mogłaby dostarczyć bardzo ciekawych wniosków.
Wspominam o tamtej freudowskiej pomyłce w związku z poniedziałkowym spotkaniem premiera Donalda Tuska z prezesem Prawa i Sprawiedliwości Jarosławem Kaczyńskim. Już mniejsza o to, czyja silna ręka przywiodła obydwu dygnitarzy do wspólnego stołu i na czyj rozkaz przestali obrzucać się wyzwiskami. Nawiasem mówiąc, ciekawe, czy ten rozkaz obejmuje też posła Janusza Palikota, czy też ma on licencję niezależną od premiera Tuska? Ale, powiadam, mniejsza o to, bo znacznie ważniejsze jest, że między premierem Donaldem Tuskiem oraz Platformą Obywatelską, a Jarosławem Kaczyńskim oraz Prawem i Sprawiedliwością wcale nie ma jakichś wielkich różnic, a prawdę mówiąc – i to jest może najbardziej zaskakujące – istotnych różnic nie ma wcale! Można było domyślić się tego już wcześniej, kiedy pan poseł Gosiewski słusznie oskarżał Platformę Obywatelską o plagiatowanie projektów ustaw przygotowanych wcześniej przez Prawo i Sprawiedliwość. Skoro Platforma plagiatuje projekty Prawa i Sprawiedliwości, to znaczy, że podobają się jej zawarte tam rozwiązania. Zresztą mniejsza już o to, że podobają się Platformie, bo to znaczy, ze rozwiązania przygotowane w tych projektach przez Prawo i Sprawiedliwość podobają się również razwiedce, która Platformę Obywatelską informuje o jej programie na bieżąco. Doprawdy w tej sytuacji coraz trudniej było zrozumieć, o co Platforma Obywatelska tak zażarcie spiera się z Prawem i Sprawiedliwością, toteż trudno się dziwić, że w końcu doszło do tego historycznego spotkania.
Potwierdza ono przypuszczenia, że te zażarte kłótnie między obydwoma ugrupowaniami mogą mieć charakter pozorny, stanowiąc rodzaj socjotechniki, obliczonej na wywołanie w opinii publicznej wrażenia, iż obydwie partie walczą ze sobą na śmierć i życie. Tymczasem tak naprawdę obydwie przekomarzają się ze sobą, ponieważ te spory mają ukryć wspólny interes, który polega na tym, by nie dopuścić żadnej konkurencji, by na scenie politycznej pozostały tylko Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość, które co parę lat będą wymieniać się u steru państwa, czy tego, co z niego zostanie.
W tym celu każda z obydwu partii musi się w czymś wyspecjalizować, musi – jak to mówią w środowiskach aktorskich – wypracować sobie emploi. I wydaje się, że w ogólnych zarysach każda z obydwu partii takie emploi sobie wypracowała. Platforma Obywatelska będzie epatowała poczciwych tubylców „europejskością” i „nowoczesnością”, podczas gdy Prawo i Sprawiedliwość będzie prezentowało się wobec poczciwych tubylców jako nieugięty „unus defensor Patriae”, czyli obrońca interesu narodowego. Słowem – jedni będą udawać „Europejczyków”, a drudzy – „Polaków szczerych”. Jak to mówił Lech Wałęsa w swojej freudowskiej pomyłce? „Oni udawali władzę, a my – opozycję”? O – to, to!
Przekonał mnie o tym zwłaszcza postulat zgłoszony przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego, żeby w sprawie wprowadzenia Polski do strefy euro zostało przeprowadzone referendum. Z pozoru jest to dowód wielkiej troski nie tylko o polski interes państwowy, ale przede wszystkim – troski o to, by w sprawach istotnych naród nie był pozbawiony prawa głosu. Ale referendum w sprawie wprowadzenia Polski do strefy euro domaga się ten sam Jarosław Kaczyński, który w kwietniu pożałował narodowi możliwości wypowiedzenia się w referendum na temat ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego. Co więcej – jest to ten sam Jarosław Kaczyński, który w 2003 roku poparł przyłączenie Polski do Unii Europejskiej, czyli ratyfikację Traktatu Akcesyjnego.
Otóż ratyfikowanie Traktatu Akcesyjnego i przyłączenie Polski do Unii Europejskiej w dniu 1 maja 2004 roku przesądziło również o unii walutowej, to znaczy – o przyłączeniu Polski do strefy euro! Wynika to expressis verbis z artykułu 4 Aktu dotyczącego warunków przystąpienia Rzeczypospolitej Polskiej oraz dostosowań w Traktatach stanowiących podstawę Unii Europejskiej. Ten artykuł 4 stanowi, że: „każde z nowych Państw Członkowskich uczestniczy w unii gospodarczej i walutowej z dniem przystąpienia (tzn. od 1 maja 2004 r. – SM), jako Państwo Członkowskie objęte derogacją w rozumieniu art. 122 Traktatu WE”. Dodatkowo art. 6 ust. 2 tego Aktu zobowiązuje nowe państwa do przystąpienia do WSZYSTKICH umów i konwencji zawartych lub stosowanych przez obecne państwa członkowskie i Wspólnotę. Artykuł 7 stwierdza zaś stanowczo, że te postanowienia nie mogą być zawieszone, zmienione ani uchylone „w sposób inny, niż według procedury zmiany traktatów ustanowionej w Traktatach założycielskich”.
Jarosław Kaczyński nie może o tym nie wiedzieć, bo przecież był premierem rządu, a poza tym wszystko to jest ogłoszone w Dzienniku Ustaw nr 90 z 2004 roku. Dlaczego w takim razie domaga się w rozmowie z premierem Tuskiem przeprowadzenia referendum w sprawie, która od czterech lat jest już przesądzona? Jest oczywiste, że wyłącznie dla socjotechniki, dla emploi, obliczonego na to, by poczciwi tubylcy uwierzyli, iż Prawo i Sprawiedliwość nieugięcie broni interesu narodowego – i w najbliższych wyborach oddali swoje głosy na kandydatów wystawionych przez tę partię. Druga możliwość, to freudowska pomyłka, ale o tę nie ośmieliłbym się posądzać prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który jest politykiem wyjątkowo trzeźwym i wyrachowanym.
Stanisław Michalkiewicz
[link widoczny dla zalogowanych]
źródło: [link widoczny dla zalogowanych]
Ostatnio zmieniony przez Goldi dnia Czw 18:04, 30 Paź 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|